sobota, 1 lutego 2014

Rozluźnić anorektyczny gorset.

                                                                                                                         *
*znalezione w internecie.

Byłam atlasem głodu.
Z ciałem, które wyznaczało niziny mego stanu ducha.
Każda wystająca kość mogła być utożsamiona z lękiem, bezradnością czy też nienawiścią.
Symbol, tak dobity, że nie było trzeba już nic mówić.
Słowa tylko burzyłyby mistyczny krajobraz anorektycznej sylwetki.


Na samym początku, tuż u kolebki moja dieta głodowa miała na celu zniwelować masę tłuszczową do poziomu, który obfitowałby w poprawę mojej samooceny. Chudnięcie miało uszczęśliwiać.

I tak też było .Każdy kilogram, ba nawet dekagram mniej czynił ze mnie jednostkę skrajnie szczęśliwą
Fruwałam ponad chodnikami.
Nigdy nie dążyłam do sylwetki modelki, nigdy nie byłam otyła i nie musiałam gubić kilogramów.
Po prostu bycie na diecie było czymś tak często spotykanym że wydawać by się mogło, że to coś naturalnego, wpisanego w żywot kobiety.

Dieta szybko przynosiła efekty.
Nie tylko zmieniałam swoją cielesność, ale także coś działo się w moim świecie wewnętrznym.
Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki moje problemy znikały, nikły pośród anorektycznej mgły, która teraz uniosła się w mym życiu.
Szybko zdałam sobie sprawę, iż coś jest nie tak, że to ociera się o chorobę.

Czy się bałam? Czy szukałam już wtedy pomocy?
Nie, bo jak pozbyć się czegoś co niesie ze sobą euforię?
Być może trudne do zrozumienia osobie z zewnątrz, ale tak jest. Głodówka niesie ze sobą silną falę samozadowolenia. Niedowartościowana niegdyś dusza w końcu czuje, że może oddychać. Czuje się lepiej od innych, oni jedzą, oni tyją...a ja przecież umiem sobie tego odmówić. Mam silną wolę i determinacje. Czuję się błogo.

Jednakże ten bukoliczny obrazek choroby szybko przesłaniają ciemne deszczowe chmury.
Euforia znika wraz z pierwszą mżawką. Pojawia się bliżej niezdefiniowane uczcicie zagnieżdżające się w miejscu tuż pod sercem.
Lęk, obsesja, depresja.
I z jednej strony żyje sobie w świecie wybudowanym przez anoreksję. W świecie moim własnym, znanym, gdzie tylko ja mam dostęp. Mam poczucie bezpieczeństwa i kontroli.
Tylko, że nadal wybrzmiewa we mnie poczucie tego, iż jestem przerażająco mała i nijaka, więc jedyne co mogę to mieć kontrolę nad swoim ciałem.
To ja jestem jego Panią i Władca. Katem i Ofiarą.

Świat zewnętrzny bywa nieprzewidywalny, obcy więc nie wychylam nosa ze swojego.
Otula mnie ciepłem(tym iluzorycznym) kocem i co z tego, że jest mi słabo, zimno, niedobrze.
Co z tego że kręci się w głowie, że moje włosy wypadają, cera zrobiła się śniada.
Co z tego że boli mnie żołądek, całe ciało, że nie mogę spać, a w dzień trudno się skoncentrować na najdrobniejszej rzeczy.
Przecież tego chciałam. Przecież poprzez niejedzenie zdobywam to o czego pragnęłam(wydawać by się mogło)
Moje ciało...w końcu z zadowoleniem na nie zerkam, choć ono jest i tak jeszcze skupiskiem nienawiści do siebie samej. I proszę zobaczyć jak łatwo mogę siebie ranić, jak łatwo wyładowywać na sobie całą złość dotyczącą życia. Wystarczy nie zjeść śniadania, obiadu i kolacji.
Najtrudniejsze są pierwsze 3 dni głodu, potem jakoś idzie. Można zapijać ssanie żołądka herbatą. Byle bez cukru. I nagle zmieniają się preferencje smakowe...tabele kalorii wkuwane niczym tabliczka mnożenia.
Zero cukru, zero tłuszczu, zero węglowodanów.
Jadłam powietrze nie raz.

I trudno przerwać tą chorą samonakręcającą się spirale anorektycznej otchłani.
Czułam, że nie chce już w tym tkwić, że chce znowu poczuć się wolna.
Ale już nie umiałam, mój stosunek do jedzenia został tak ogromnie spaczony, obraz własnego ciała zaburzony do granic możliwości.
W mojej krwi płyną już tylko anorektyczny jad .Z 56 kg w rok zjechałam do 38.
Nie jadłam nic,  piłam tylko kawę.

Nikłam dalej...

I chyba właśnie o to chodzi...żeby zniknąć.
Zgodzę się ze stwierdzeniem że anoreksja to śmierć na raty, powolne samobójstwo z tymże anorektyczka umiera każdego dnia.


I chudłam dalej. W 2010 ważyłam już tylko 27kg. Bmi 10.37 wg lekarzy predysponowało mnie do śmierci, nawet dawali mi miesiąc życia a mój organizm jednak żył, pomimo że dusza była w agonii.
Jednakże nigdy nie zemdlałam, wyniki badań zawsze były okej.
Szczęście? Nie sądzę bo dzięki temu tylko  podbudowywałam swoją chorobę, bo ta szeptała, że jestem w końcu w czymś najlepsza.

Wiedziałam, że mam jedynie dwa wyjścia.Wiedziałam też dokąd prowadzi ówcześnie obrana droga.A zawsze czułam, że jest we mnie taka cząstka która to chce żyć.
I pozwoliłam jej wtedy wyfrunąć z ciasnej klatki schowanej gdzieś na strychu umysłu.
Była pięknym motylem,  który pokolorował mój świat.
Zapragnęłam walczyć, próbować

Początki zdrowienia były bardzo trudne - każdy krok w przód powodował dwa w tył.
Nie umiejętność jedzenia, radzenia sobie z życiem, nie mogąc uciec do świata głodu.
Jeden czekoladowy cukierek dzielony na trzy.
I tak każdego dnia. Upadając tylko po to by rankiem mimo braku sił próbować.
Skamieniałe ciało powoli ożywało..

Wraz z pojawienie się składników odżywczych na talerzy wygłodniałe ciało rosło.
Nie czując jeszcze głodu, bez niczyjej pomocy(na terapie wciąż byłam 'za mała"),walczyłam z wewnętrznym przekonaniem, że dodatkowe kilogramy zniszczą moją wyjątkowość i cały świat.
Bo jeśli przez ponad 8 lat żyjemy tylko w oparciu o chorobę i leczenie to trudno to wszystko porzucić, zwłaszcza jeśli pomimo bólu niesie to też za sobą bezcenne poczucie kontroli i bezpieczeństwa.
Nie mając czym zapełnić pustych przestrzeni siebie samej, nie potrafiąc ukierunkować swego wzroku w żadną sensowną stronę.
Przegrywałam.
Jedząc ale bojąc się przytyć, zdrowiejąc mentalnie będąc przykutym do 35 kilogramowego ciała.
To zbyt męczące dialog dwóch sprzecznych planet zamieszkującym moje wnętrze.
Było trzeba wybrać jedną z nich i na stałe się na niej osiedlić.

Zaryzykowałam.

Wybrałam grubszą wersję siebie.
Nie mogąc już przemawiać językiem głodnych symboli, z żalem początkowo zerkałam na ostatnie wystające kości.
Myśląc, że gubię tym samym swą wyjątkowość, swoją wartość i bycie w czymś najlepszą, Niepewnie wzięłam do ręki pióro, by móc zacząć pisać historię własnego życia.
Bałam się przytyć, bo myślałam że bez choroby będę wyłącznie białą kartką papieru i zniknę gdzieś w tłumie...
I tak zapisawszy pierwsze słowa, przez jakiś czas bałam się je przeczytać na głos. Bo przecież wydarzyć się mogło wtedy wszystko, nie miałam już w sobie kontroli nad tym co dzieje się wokół.
Aż w końcu nadszedł ten dzień, kiedy to zrobiłam.
Nie żałuję.
Nie boje się próbować, już wiem, że nic nie mogę stracić, mogę jedynie zyskać.
I tak oto zyskałam nową siebie.

Moje ciało w tym wszystkim?

Rzeźba,  którą przyszło mi tworzyć na nowo.
Byłam zgliszczem pełnym kurzu i gruzu. Nie mogąc budować bez uprzedniego pozbycia się wszelkich zalegających elementów .Zaczynając od zera teraz odczuwam siebie jako piękny kwitnący ogród.
Ze wszystkimi mankamentami bo czy ideał istnieje? wątpię.

20 kilogram w górę i teraz wiem, że czasem więcej znaczy piękniej.
Że nieważne ile waży moje ciało, ważne, że jestem zdrowa, że akceptuje siebie.

Rozluźnić anorektyczny gorset.
Najpiękniejszy prezent jakim mogłam siebie obdarować.












11 komentarzy:

  1. Inaczej byś mówiła, gdyby za Ciebie decyzję podjął ktoś inny. Gdyby zmuszono Cię do zjadania ogromnych ilości jedzenia tylko po to byś wreszcie osiągnęła BMI zgodne z normą, gdybyś sama nie chciała wyzdrowieć....
    Wygrałaś, bo dalej jesteś wychudzona, dalej ważysz 10kg mniej niż przed dietą, dalej spadają z Ciebie ubrania w rozmiarze XS.
    Mnie moją wyjątkowość brutalnie zabrano pseudoterapią zniszczono moje wywalczone ciało, wszystkie lęki zastąpiono jednym - strachem przed powrotem do psychiatryka... Sprawiono, że jedzenie z wroga stało się jedynym przyjacielem, który rozumie. Wpędzono mnie w impulsywne objadanie się i epizody bulimii... ZA NICZYM TAK NIE TĘSKNIĘ JAK ZA PONOWNĄ KONTROLĄ, NICZEGO OD ŻYCIA NIE CHCĘ POZA PONOWNYM ZACHOROWANIEM!!!

    thinserotonine.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musisz ponownie chorować, bo wcale nie wyzdrowiałaś. Nadal jesteś chora.

      Usuń
  2. to trochę tak jakby czytać o sobie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś wzorem. I przykładem, że można, że się da. Trzeba tylko chcieć. Trzymam kciuki, byś już zawsze, zawsze była szczęśliwa!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejny raz to napiszę. Podziwiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja nawet nie wiedziałam kiedy zaczęłam jeść łyżkę sałatki dziennie lub jogurtu 0% :( To było okropne. Mdlałam, nie miałam siły, często płakałam. Niedługo idę do psychologa. Walczę też o ponowne bycie kobietą. Zdrowa nie jestem ani fizycznie, ani psychicznie. Jedyną rzecz którą dla siebie zrobiłam to - nareszcie jem. Udało mi się samej przez pół roku dojść do mojego zapotrzebowania 1500/1600. To mój taki mały sukcjes.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam i płaczę. Czytam kolejny raz i wołam mamę. Ona też płacze.
    Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że jest NAS tak dużo i tak mało jest tych silnych, które tak jak Ty potrafią z tego wyjść. Należą Ci się głębokie ukłony za to, jak wygrałaś swoje życie. Twoja siła motywuje i pokazuje, że jednak można, mimo, że wszyscy już zrezygnowali i wręcz radzili się poddać.
    Pokonałam już tyle przeszkód, a jednak teraz się zatrzymałam. Stoję w miejscu i nie mogę się ruszyć, bo sama nie wiem już czego chcę. I tak okropnie smucą mnie niektóre z dziewczyn, które są właścicielkami blogów śniadaniowych. Nie mogę patrzeć, jak wmawiają sobie, że już jest dobrze i odzyskały "normalność". Oszukują siebie. Wmawiają sobie, że śniadanie z 2-3 płaskich łyżek płatków to samo zdrowie i jedzą już dobrze. Ja przynajmniej wiem, że muszę walczyć. Muszę żyć i muszę to pokonać. Chce to pokonać.

    OdpowiedzUsuń
  7. podsumowałaś wszystko to co czuje w jednym poście. dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  8. To straszne jak bardzo te słowa są prawdziwe - dla mnie i dla mnóstwa innych dziewczyn. Ja myślałam, że wygrałam... I tak było, przez kilka miesięcy. Teraz nienawidzę szpitala, w którym byłam za ich pięcio-posiłkowy system. Wróciłam do złudnego systemu "kontroli". Znów powoli znikam. I sama nie wiem jak się z tym czuję...
    Pozdrawiam i życzę samych pomyślności :)

    OdpowiedzUsuń