wtorek, 26 listopada 2013

Zupa z dyni i domowy sos chilli.

Zimę czuć.
Ale dajmy jeszcze chwilkę jesieni.
Dynia tak mocno u mnie kojarzona z tą oddalającą się już od nas porą roku spróbowana w tym roku po raz pierwszy.
Pyszna.



a do tego domowy sos chili. Idealnie wkomponowuje się  w słodkawą strukturę dyni.


Przepis cytuje za  cudaicudenka.blogspot.com
Składniki (na wersję raczej słodką, niż ostrą):

długa i dość duża papryczka chilli
3 ząbki czosnku
100g cukru
300ml wody
łyżeczka mąki ziemniaczanej
1/4 łyżeczki soli
100ml octu
Papryczkę przekrawamy wzdłuż i wycinamy gniazdo nasienne. Nasion nie wyrzucamy tylko razem z papryczką i ząbkami czosnku rozdrabniamy w blenderze.

Całość wrzucamy do garnka, zalewamy wodą i octem. Dodajemy ocet i sól i następnie doprowadzamy do wrzenia, aby papryczki częściowo zmiękły, a woda przeszła smakiem czosnku i papryki.

Po ok. 3min w osobnym naczyniu mieszamy łyżeczkę mąki ziemniaczanej z 1-2 łyżkami wody i dodajemy do sosu. Całość ściągamy z ognia i mieszamy aż sos zgęstnieje.



                                                                   





poniedziałek, 25 listopada 2013

Magia świąt..jarmark bożonarodzeniowy.

Za miesiąc święta!
Ponoć już padał u Nas śnieg...na blogu też prószą już śnieżne płatki.
Tegoroczne święta będą inne.
Własny dom,Wigilia w większym gronie.
Nowa ja...i radość płynąca prosto z serca.

Już nucę kolędy....









sobota, 23 listopada 2013

Spojrzenia ludzi....i ich osądy na temat anoreksji.







Przez lata wypracowywana pewność siebie i odwaga.
Zakopywany wstyd przed samą sobą. Do skrzyni upychany, wrzucany do bezkresnego wąwozu.
Otwieranie się na innych, na otaczający świat...wychodzenie do niego z wyciągniętymi rękoma i szeroko otwartymi oczami....by ujrzeć więcej...by już niczego nie ominąć.

Siła potęgowana Waszymi słowami....dawanie sobie prawa, by wierzyć, że to właśnie mi się udało.
Że ten zły sen już minął.., że obudziłam sie z tychże szaleńczych wód snu.

I nagle ten gwałtowny powiem wiatru.
Gałązki drzewa poruszane siłą tegoż wiatru targane na wszystkie strony zdezorientowane obecnością żywiołu, nie umiejące odnaleźć się w tejże sytuacji
uginają się,
łamią,
upadając roztrzaskują się o ziemiste podłoże.
Silne, wydawać, by się mogło korzenie, w rytm niezbadanej i nieprzewidywalnej burzowej melodii
poruszane przez sprawcze siły zewnętrzne wyrywają się ze swej bezpiecznej przystani.

Ludzie, którzy wiedzą lepiej, którzy znają Ciebie lepiej niż Ty, widząc cię zaledwie parę razy.
"Specjaliści" od choroby która zamieszkała Twoje wnętrze.
Budujący obraz Ciebie oparty na mglistym, iluzorycznym poczuciu własnej wyższości i dumy i mylnej wiedzy.
Słowem i czynem próbujący nakreślać architektonikę  przyszłej mnie.
Nie wiedząc tak naprawdę o mnie nic..niczym wróżka  z kryształowej kuli wyczytują moje przyszłe dni.
I ku ich rozczarowaniu powiem, że warto by było kulę wyrzucić za drzwi.
Bo wiem co mogę, a czego nie....

I próbując zagłuszyć te chore echa brzęczące w mojej głowie nie poddam sie.
Już dość mam.
Ktoś zarzucić by mi mógł że o życiu nadal tak mało wiem....
wiem za to dużo o umieraniu.

Spojrzeń ludzi już nigdy nie będę odczuwać jak szpilek  wbijanych  w me serce.
Ono już nie krwawi co noc..Już zabliźniwszy wszystkie rany nie pozwolę na to by ktoś swoją zazdrością,niewrażliwością czy niewiedzą zadał nowe.





niedziela, 17 listopada 2013

Nocne ciasteczka owsiane.

Nocne ciasteczka owsiane.

Jedne z ulubionych.
O intensywnym smaku kokosa.Tym razem z wersji kulkowej.

Przepis:
2 szkl. płatków owsianych,
1/2 szkl .cukru,
1/2 szkl .oleju
1 jajko
1/2 szkl. wiórek kokosowych
parę kropi aromatu waniliowego/kokosowego 
garść siemienia lnianego.

Wszystkie składniki wymieszać w misce.Zostawić na noc w lodówce.
Następnie formować kulki.Piec 170C ok 35 minut.



sobota, 16 listopada 2013

sobota, 9 listopada 2013

Samotnia z której można się wydostać.










Halo,halo
czy jest tu ktoś?
cichosza
Tylko ja.

Lata anoreksji.
Lata po brzegi zapełnione zapachem pustki.Alienacja rozszarpująca życie na pojedyncze słonogorzkie drobiny  osiadające na rzęsach,wżerające się w policzki niczym kwas.
Zatruwające chęć do życia.
Niczym chmura nabrzmiałego gradowego deszczu unosząca się samotność nad naszym horyzontem.Przez pory skóry przenika.
Dotyka.
Oplata wnętrze i niczym trucicielski bluszcz owija sieci plastyczne mózgu tworząc z nich zbiorowisko niespójnych i niespokojnych myśli.

Ciągłe rozdrażnienie,zmęczenie,strach i złość rozpościerajcie się na skroś naszego życia przesłaniające bukoliczny pejzaż jutra.

Brak autentycznego ciepła i miłości pielęgnowało we mnie poczucie bezradności czy cierpienia nawet,

Chroniczne poczucie przegranej powodowało proces kurczenia mej osobowości.
A w wyniku auto-minimalizacji coraz bardziej odcinałam się od świata i ludzi,zachowywałam do nich emocjonalny dystans jednakże czując ogromną potrzebne bycia wśród z nich.
Niekończące się poczucie gorszości...wykluczenia ze społeczeństwa.

Nie raz czułam się jako samotna planeta krążąca po opustoszałych orbitach nie mogąca znaleźć właściwej drogi prowadzącej do innych.
Tak jakbym stała za ciężką szybą oddzielającą mnie od ludzi...widziałam...ale nie słyszałam...chcąc dotknąć napotykałam się na pusty brzęk szklanej tafli.

Wycofana  z aktywnego życia pozbywałam się stopniowo wszelkich ambicji, potrzeb.
Zdecydowałam się nie marzyć
Stałam się jałowym, wymarłym produktem wegetującym w czterech ścianach pokoju.
Szklanej komnacie w pałacu śniegu….przemarznięta do szpiku kości leżałam pośród tej dziwacznej nicości..czekając aż zamarznę albo aż ktoś mnie przytuli.

Przez większość lat mej choroby żyłam w totalnej samotności..samotności,która tak bardzo bolała..która sprawiała ze chciałam już się nie obudzić...moje życia było czekaniem i tęsknotą...za czymś...za kimś kto wyrwie mnie  z tego chorobowego letargu i poruszy do życia…

Jednakże tak bardzo bałam się ludzi...ambiwalencja uczuciowa była tak silna ze skołowana zaniechałam jakichkolwiek prób wydostania się z mej wieży.
Księżyc stał się mym słońcem...uzmysławiającym każdej nocy jak bardzo jestem samotna…

Skazana bezapelacyjnie
otępiała rozrzedzającą się atmosfera egzystencji dotknąwszy dna ukradkiem przemyciłam  w sobie iskierkę odwagi by mimo wszystko próbować.
8 lat separacji to zbyt dużo….tragiczny balet rozgrywający się an cienkiej czerwonej nitce musiał dobiec końca….finały mogły być dwa….
I tak oto ostrym nożem tnąc gęste powietrze mej samotni wykreślałam z mojego życia  nieprzyjemne słowa.
z mrówczą wytrwałością szukałam odpowiedzi an wyciągnięte w nicości ręce
Uchwycić próbując głęboką jedność..coś co okaże się w końcu sensem…
w ten sposób udało mi się uratować w mej duszy pewną siłę i wiarę w to iż każdą sytuacje da się zmienić…
Mały kroczkami wychodziłam z lodowej komnaty….ogrzewana przez pomnienie słońca roztapiałam szybę dzieląc mnie od ludzi…

I choć nadal miewam momenty kiedy ich zwyczajnie się boje..kiedy reaguję lękiem i płaczem na spotkanie z nimi..kiedy wychodząc z domu jeszcze miewam momenty kiedy to wszystko mówi mi ażebym powróciła bo świat jest tak bardzo obcy i nieprzewidywalny to wiem że na tym całym strachem można zapanować...że można próbować z nim rozmawiać,negocjować…

Próby ujarzmienia niesfornego umysłu przynoszą efekty...nawet jeśli nauka trwa troszkę czasu…

Dziś jestem pewniejsza siebie….mam w sobie odwagę by iść do przodu z głową uniesioną ku górze..nie wstydzę się tego kim jestem czy też tego kim byłam.

Dziś buduje swój własny dom...rozwijam się,pracuje,współtworzę festival muzyczny,
działam…
żyję.

A samotność?
jest tylko echem odbijającym się po kątach...nie przeraża…





wtorek, 5 listopada 2013

Dziś jest nowy dzień.nie licząc cyfr odnajduję siebie...

Napoczęte emocje.
Nabrzmiałe poczucie wewnętrznej niejasności....
bo jak tak można?

Z niedowierzaniem zamykając oczy próbując wmówić sobie że to tylko sen....

Dziś jest nowy dzień.
Piękny dzień.
Żyję.


nie licząc cyfr
odnajduję siebie...


piątek, 1 listopada 2013

Życie co nabiera wyraźniejszych kształtów....a ja nie bojąc się kroczę wciąż do przodu.

Coraz częstsze i dłuższe przerwy od bloga nieoznaczające przecież obumierania potrzeby i chęci gotowania/jedzenia/pisania.
Jakoś tak wychodzi...za późno wyciągnięty aparat przy posiłku,zabiegane poranki,popołudnia skąpane w (miłym) uczuciu zmęczenia.

Świat co staje się z każdą chwilą piękniejszy.
Życie co przyspiesza...i nie zgrzyta już niczym nienaoliwiona maszyna wypadająca z wytyczonych torów.

Jeszcze rok temu tak mało było mnie w tymże świecie.Tak dużo strachu we mnie.
Zaplątana w skomplikowaną sieć mechanizmów obronnych stojąca w miejscu z bagażem własnych doświadczeń myślałam,że nigdy nie znajdę sił by ruszyć.
By poruszyć cokolwiek co umożliwiało by jakikolwiek, najmniejszy nawet ruch.

Dziś posiadająca w sobie pewną odwagę czy też pewność idę do przodu.
Bojąc się jeszcze każdego przyszłego kroku nie zwalniam.nie zatrzymuje się...idę...ciągnę za sobą mój worek lęku i bólu...znalazłam koła które przymocowawszy do worka pozwalają lżej znosić trudy egzystencji.
I z każdym krokiem mole przeszłości co dziurawiły mi duszę stają się bledsze,mniejsze

Wierzę,że przyjdzie taki dzień ,w którym pozostanie z nich NIC.

Staję się niepoprawną optymistką??