wtorek, 23 września 2014

...





Pusty brzęk szklanki.
Melodia ciszy zaklęta w bezwonnym zapachu samotnych chwil.
Gęste od rozmyślań powietrze tworzy pajęczynę ostrych nitek,
gdzie każdy potencjalny ruch grozi obrażeniem.

Rozcięcia psychiki.
Niezbyt wyraźne, niezbyt głębokie
Jednakże wystarczająco oszpecające.

Plątanina brzydoty strojąca się w rozpacz.
Nadszarpnięte sumienie
paroksyzm winy

Tląca się tęsknota
niknąca w twych objęciach....






sobota, 20 września 2014

na pożegnanie lata.





Sobota.

promienie słońca przebijają się przez zasłony w oknie wypełniając pokój aurą lata.
I choć przeżywa ono swoją agonię. Jego symfonia, która zaraz wydobędzie z siebie ostatnie dźwięki do ostatniej sekundy rzeźbi w nas wspomnienia.
Reminiscencje, które powrócą zapewne w deszczowy listopadowy wieczór, albo w śnieżny grudniowy przedświąteczny poranek.

Magiczny spektakl słońca i wiatru. Ich ruch przypomina mi taniec. Rewię skrzących się nadziei.
Wir docierających się dwóch płaszczyzn, które w tej jednej chwili spotykając się w akcie desperacji tworzą współbrzmiącą, zestrojoną ze sobą jednolitą formę.

W akcie drugim tejże inscenizacji rozszarpane przez nagły powiew powietrza rozpryskują się z brzękiem- niczym bańka mydlana pryskając.
Trwając razem tylko mgnienie oka umierając chwilę później. I tak oto znowu poszukują siebie na nowo, by móc ponownie współtworzyć  swą wspólną egzystencję, odtworzyć harmonijny żywot.

Zatrważający balet oparty na ich własnej tragedii
nie ma się mieć końca....





czwartek, 18 września 2014

Przesłodzona do granic możliwości.



Nie wiedząc jak sny przelać na płótno codzienności.
W zakamarkach mroku chowając nadzieję,
tkwiąc w tej samej pozie.
Niezmiennie i nieuchronnie.

Przesłodzona do granic możliwości.
W szkielecie swych krągłości zamknięta.

Kawa.
Pobudza
ale nie przebudza.















wtorek, 9 września 2014

Asekurantka?








Trudno się zebrać w sobie. Trudno wziąć do ręki pióro i zacząć pisać. Trudno zacząć gdyż wiązałoby się to z nazwaniem niezdefiniowanego uczucia, które jakiś niedawany czas temu zamieszało w miejscu tuż nad żołądkiem. A skoro okraszone jest nieusystematyzowanym smakiem to jak odziać to w odpowiedni szaty słowne? Jak nadać właściwy sens czemuś co zradza się z bezsensu?

Wrzesień. Mgliste poranki pachną już jesienią. A chłód nocy przypomina o upływie czasu. Nieuchronnie i nieustannie czas płynie. Lato dobiegło końca. Jak zawsze za szybko. Jak zawsze za mało intensywnie. Nie umiejąc czerpać z chwil, pogrążona w niedostatku impulsów nieruchomo patrzę jak marnotrawią się kolejne szanse. Zielone liście co zdobić miały wazon jednak w tymże  mgnieniu opadają bezszelestnie ukazując okrucieństwo codzienności, odzierając ją z tego co najpiękniejsze.

Przebłyski świadomości sprawiają że znów zanurzam się w ciemnym blasku słońca wdychając gorzką nicość życia. Dławiąc się nią zamykam  oczy.
Próbując stworzyć w głowie iluzoryczny obraz samej siebie czuję ten sam niesmak co kiedyś.
Zalękniona mała dziewczynka w sukience w cętki.  Dziewczynka, której nie dotyka czas.
Wokół wszystko wiruje, wszystko płynie. Nieprzerwany bieg natury.
Wszystko prócz niej.

I dlatego tak trudno napisać to głośno. I pomimo tego, iż pisanie zawsze było formą uzewnętrzniania się dziś wydaje się być wyzwaniem.
Czując narastającą presję i potęgujące się poczucie powinności nie sposób w spokoju kreślić ramy jutra.
Dziś wiem kim byłam, kim jestem ale zupełnie nie mam pojęcia kim chcę być,
Dosyć już wnikania w normalność, Moje kolory dopasowały się już do życia. Dopasowały na tyle by ruszyć w dalszą drogę. Kolejny etap życia.
I być może to ten paraliżujący lęk powoduję, że nie umiem wybrać. A może to niedostateczna dojrzałość. A może zbyt mała inteligencja. Nie wiem. Boli mnie głowa.

Asekurantka.
Określenie niemalże idealne?

Wieża melancholii...wyrosła na mej polanie. Zakrywa przyjazne widoczki.
Czuję się pokawałkowana. Wybrakowana.
Biała kartka papieru, wcześniej zapisana, wyprana teraz pognieciona i podziurawiona.

Czuję dużą dwoistość.
Bo przecież pomimo tych burz śnieżnych, które nacierają na mnie-czuję szczęście.

Ambiwalentne mam wnętrze.....
i dziwnie tak że smutek może mieszkać ze szczęściem. Na raz, w jednym kruchym wnętrzu.
Dwoje sublokatorów, którzy nie znają się aczkolwiek dobitnie odczuwają swą obecność.

Są dni kiedy napełniam się kolorami radości. Kiedy śmieję się sama do siebie. Do Ciebie.
Ale potem nastają dni.....czasem to tylko momenty, kiedy miewam wrażenie że wypluwam wszystkie kolory tęczy z siebie,

Przy Tobie czuję się bezpiecznie. Gdy Cię nie ma mocno zaciskam nóż w dłoni by ustrzec się przed nadciągającym ciosem.

A co czuję gdy jestem sama?
Czuję zapach samotności, którym przesiąkam do samych nerwów. Do rdzenia osobowości.

I gubiąc się nawet teraz nie wiem co począć dalej. Jak wytrwać dzień swój.
Donikąd idę.

Choć niby na horyzoncie widać nasionko celu. To cel przecież tak trudny, że nie wiem czy podołam.
Tak uparcie kiedyś w chorobie swej do wyjątkowości dążyć dostaje szansę by wyjątkowość kontynuować. Na zdrowym gruncie, choć dla poniektórych pewnie także "szaleńczym".
Zanim wybiorę postoję w milczeniu. W objęciach czasu szukając wytchnienia.