wtorek, 25 lutego 2014

Drugie życie stłuczonego lusterka.

Moje ulubione lusterko. Prezent na 18. urodziny. I pech chciał, że jeden przeciąg stłukł ramkę.
Ale nie ma co płakać, trzeba reanimować szkodę!
I tak oto w prosty sposób nadajemy naszemu lusterkowi nową twarz :)

Potrzebne Nam będzie:
klej-u mnie wikol- nadaje się bo zastyga na przezroczysto.
muszelki.

Ramkę sklejamy klejem. Następnie obklejamy muszelkami, czekamy aż dobrze wyschnie.
Gotowe!!!!!!!!!!!!


 Przed                                                   i                                Po
                                                           

niedziela, 23 lutego 2014

Pizza otrębowa z fetą i warzywami ;)

Pizza otrębowa.
100g otrębów(pół na pół pszennych i owsianych)
50 g mąki pełnoziarnistej
3/4 szkl. ciepłego mleka
1/2 opak. suchych drożdży
1 łyżka cukru
1/2 łyżeczki soli
3 łyżki oliwy z oliwek

Drożdże zasypać cukrem i ciepłym mlekiem, odstawić na 10 min.
W osobnej misce przesiać mąkę dodać otręby i sól, zrobić wgłębienie i wlać zaczyn i oliwę.
Dokładnie wyrobić. Odstawić w ciepłe miejsce na pół godziny.
Po tym czasie rozwałkować ciasto na blaszce, posmarować pastą pomidorową, nałożyć ulubione dodatki. Piec ok 30 min w 170C.






sobota, 22 lutego 2014

Niby-sernik bananowy.

Lubicie banany?
Ja niekoniecznie ale przepis na te ciasto już dawno za mną chodził.
Zebrałam wszelkie potrzebne produkty i tak oto na sobotnie popołudnie przy kawce mamy ten pyszny niby-sernik!
Efekt finalny bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
Ciasto lekkie jak puch, z przyjemnym bananowym posmakiem.
Cudowne!!!!!


Przepis






czwartek, 20 lutego 2014

bo codziennie coś się dzieje. Wystarczy tylko dobrze popatrzeć.

Zaległości.
Zaległości wynikające z zawieruszenia się czytnika kart pamięci.
Nie mam jak wgrywać zdjęć...ehhhhh....

Patrząc na zapisane rubryczki kalendarza zdaję sobie sprawę z tego, że jednak coś się dzieje. Idę na przód. Rozwijam się.
Robię-coś.
I jakby nie patrząc moje małe rzeczy mają szansę stać się czymś dużym. I gdybym patrzyła na to wszystko oczami Innych to być może uwierzyłabym, że faktycznie coś dzieje się dzięki mnie.....

Cieszę się-to niewątpliwe-kiedy słowa, które  dzięki mnie zyskały taką a nie inną szatę słowną dostają szansę wyfrunąć poza notatnik, czy ten blog....


Jestem szalenie dumna z siebie, kiedy to dostaję do Was maila, w których  piszecie, że moja historia mogła coś pomóc. Kiedy to dostaję do losu szansę głośno mówić o tym, czym jest tak naprawdę anoreksja i o dziwo zostaje wysłuchana.

Dziękuje, że mogę realizować siebie na płaszczyźnie tak doskonale mi znanej. Że dane mi jest tworzyć coś ważnego, i to na tak dużym polu jakim jest festival muzyczny.

Zamknięta w tematyce ed wcale nie czuję żebym się dusiła. Z dystansem podchodząc do tego czuję, że to właśnie coś co sprawia że czerpię satysfakcję z działania.

Wiele się nauczyłam, wiele nauki jeszcze przede mną. Poniektórych rzeczy się jeszcze boje, odkładam jak klocki z powrotem na dywan. Choć inne części układanki mego życia biorę do ręki z pewnością i odwagą. Buduję.
tak, tak ja ciągle tworzę....i jakby nie patrzeć wcale nie brak mi nowych elementów.




sobota, 15 lutego 2014

Jak to jest tworzyć festival muzyczny.







Oddziałując na wszystkie zmysły, podrażniając membrany świadomości przebudzić, poruszyć i podekscytować.
Dotknąć miejsc, których  nie dotknął jeszcze nikt.

Festival emocji.

Festival pozytywnych impulsów tworzących spójną, współgrającą melodię.
Muzykę, która wykracza poza standardowe nuty i dźwięki.

Muzyka to nie tylko to co słyszalne.
To rytm Naszych serc.

Idea.
Pomoc.
Zabawa.

I tak oto powstaje festival muzyczny.
Inny od pozostałych. Bo oprócz radości wydobywanej  pod wpływem muzyki płynącej ze sceny, na której to zagościmy artystów różnych gatunków, w swoim założeniu ma na celu poruszać także tematy zakryte społeczną kurtyną tabu.
Scena pełna różnorodnych brzmień, bo muzyki się nie szufladkuje. Muzykę chłonie się wszystkimi zmysłami. Docierając do naszych uszu niech tworzy nowe sieci impulsów.
Impulsów pozytywnych emocji eksplodujących z Naszych serc.
Jeden dzień, wiele atrakcji, powodów dla których warto porzucić codzienną rutynę i udać się na spotkanie pełne niespodzianek.
Już od pierwszych chwil dnia rozpoczniemy zabawę. Projekty, które pozwolą Nam się zrelaksować, odprężyć, rozbawić czy też poznać lepiej siebie.
A wszystko w rytmie wszechobecnej muzyki i aury wzajemnej jedności.




Co edycję odsłonimy inną kotarę problemów.
W tym roku zderzymy się z zaburzeniami odżywiania.
Ukażemy prawdziwy obraz głodu, obalimy  zapewne poniektóre mity.
Powędrujemy wspólnie poprzez stan ducha osób chorych, ich emocje, uczucia.
Wysłuchamy prawdziwych historii  i co najważniejsze - dowiemy się, że można te choroby pokonać.

Muzyka, idea... i wiele innych.

I tak oto powstaje Fundacja Przyjaciół Dobrych Inicjatyw.
15 osób.
15 wspaniałych.
Zaczynając od zera zaczynamy tworzyć.
Wiele przed Nami i zapewne czasem będziemy iść pod wiatr, walczyć z przeciwnościami.
Wiele razy upadniemy, wiele razy będziemy zmuszeni zawracać.
Ale 9 sierpnia dojdziemy do celu.
Spełnimy marzenia i dopełnimy Naszym staraniom.

I Wy także możecie wraz z Nami wziąć do ręki pióra i zacząć malować piękną historię.

Historię Beatstock Festival.


https://www.facebook.com/beatstock2012



piątek, 14 lutego 2014

Muffinki, bez jajeczne, czekoladowe.















14 luty. Dzień miłości.

14 luty. Dzień miłości.

I uczyńmy faktycznie ten dzień, dniem radosnym, pełnym pozytywnych emocji.
Uciekając od latających amorków, czekoladek czy misi z napisem 'love me'
Bądźmy po prostu przy tych, których kochamy.
Dzielmy się sobą.
Niech wiedzą, że dla niektórych są całym światem.






wtorek, 11 lutego 2014

Z jedną myślą na powiekach.

Z jedną myślą na powiekach.
W ciszy bez dna.
Echem wybrzmiewam dziś.
Wyrwana dopiero co z objęć snu
w 5 minucie dnia
chcąc zasnąć na nowo.




sobota, 8 lutego 2014

Szukam wciąż i wiem, że coraz bliżej jestem.

Reminiscencje.
Mocno migoczące, prowokujące pytania, na które to nie znam jeszcze odpowiedzi.
Nie wiem dokąd mam iść.
Dwoistość.
Bo z jednej strony wiem, że mam szansę robić coś, co pozwala mi realizować siebie.
Czuję spełnienie.
Fundacja, Festival, działania związane z ed.
Ale wiem, że potrzebuje czegoś jeszcze.

Szukam tak więc siebie.....

I tak jestem bliżej celu niż kiedyś była,.....











piątek, 7 lutego 2014

Dla Mamy, w dniu urodzin :3

Dziś taki ważny dzień.
Mamo wszystkiego najlepszego z dniu urodzin!
Sto lat :)


Mam nadzieję, że słodka niespodzianka, którą przygotowałam zasmakuje Ci dziś wieczorem.
Zawsze to Ty przodujesz w pieczeniu ciast ale może tym razem to ja zaskoczę Cię udanym wypiekiem.

Tarta gruszkowa z kremem z przepisu Cukrowej Wróżki.







środa, 5 lutego 2014

Pasta z awokado i fety.

Bo słowa to tylko słowa.
Mgliste odbicia naszej duszy.



Pasta z awokado i fety.
1 awokado
ok.1/3 kostki sera feta
3-4 łyżki gęstego jogurtu
ząbek czosnku
pieprz cytrynowy

wszystkie składniki zmiksować.





wtorek, 4 lutego 2014

Arbuzowe przypomnienie lata.

Kolejna seria limitowa od producentów czekolad.
kolejna wersja owocowa.

Milka walentynkowa to gruszki, śliwki i pomarańcze ukryte pod mleczną pierzynką.
Wedel proponuje Nam smaki lata takie jak połączenie melona z arbuzem.

Wczoraj dostałam tą oto czekoladę od miłośniczki wszystkiego co arbuzowe.
Po skosztowaniu muszę po raz kolejny stwierdzić, że wolę smak arbuza w jego czystej postaci aniżeli produkty próbujące odzwierciedlić jego walory smakowe.

Herbata arbuzowa, gumy i tymże smaku....nawet marmolada...nie trafiają do mnie.




poniedziałek, 3 lutego 2014

Bezsennie...kolejne pozdrowienia od Lajli ^^

Nieprzespana druga noc z rzędu.
Póki co nie odczuwam zmęczenia.
Zakupy z Mamą cieszą jak nigdy, tak dawno nie było dane Nam wyjść razem.
Nowe pomysły cieszą, tak bardzo mocno czuję, że realizuje siebie poprzez powierzone mi zadanie.






A tak prezentuje się Lajla-rośnie, prawda?


sobota, 1 lutego 2014

Rozluźnić anorektyczny gorset.

                                                                                                                         *
*znalezione w internecie.

Byłam atlasem głodu.
Z ciałem, które wyznaczało niziny mego stanu ducha.
Każda wystająca kość mogła być utożsamiona z lękiem, bezradnością czy też nienawiścią.
Symbol, tak dobity, że nie było trzeba już nic mówić.
Słowa tylko burzyłyby mistyczny krajobraz anorektycznej sylwetki.


Na samym początku, tuż u kolebki moja dieta głodowa miała na celu zniwelować masę tłuszczową do poziomu, który obfitowałby w poprawę mojej samooceny. Chudnięcie miało uszczęśliwiać.

I tak też było .Każdy kilogram, ba nawet dekagram mniej czynił ze mnie jednostkę skrajnie szczęśliwą
Fruwałam ponad chodnikami.
Nigdy nie dążyłam do sylwetki modelki, nigdy nie byłam otyła i nie musiałam gubić kilogramów.
Po prostu bycie na diecie było czymś tak często spotykanym że wydawać by się mogło, że to coś naturalnego, wpisanego w żywot kobiety.

Dieta szybko przynosiła efekty.
Nie tylko zmieniałam swoją cielesność, ale także coś działo się w moim świecie wewnętrznym.
Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki moje problemy znikały, nikły pośród anorektycznej mgły, która teraz uniosła się w mym życiu.
Szybko zdałam sobie sprawę, iż coś jest nie tak, że to ociera się o chorobę.

Czy się bałam? Czy szukałam już wtedy pomocy?
Nie, bo jak pozbyć się czegoś co niesie ze sobą euforię?
Być może trudne do zrozumienia osobie z zewnątrz, ale tak jest. Głodówka niesie ze sobą silną falę samozadowolenia. Niedowartościowana niegdyś dusza w końcu czuje, że może oddychać. Czuje się lepiej od innych, oni jedzą, oni tyją...a ja przecież umiem sobie tego odmówić. Mam silną wolę i determinacje. Czuję się błogo.

Jednakże ten bukoliczny obrazek choroby szybko przesłaniają ciemne deszczowe chmury.
Euforia znika wraz z pierwszą mżawką. Pojawia się bliżej niezdefiniowane uczcicie zagnieżdżające się w miejscu tuż pod sercem.
Lęk, obsesja, depresja.
I z jednej strony żyje sobie w świecie wybudowanym przez anoreksję. W świecie moim własnym, znanym, gdzie tylko ja mam dostęp. Mam poczucie bezpieczeństwa i kontroli.
Tylko, że nadal wybrzmiewa we mnie poczucie tego, iż jestem przerażająco mała i nijaka, więc jedyne co mogę to mieć kontrolę nad swoim ciałem.
To ja jestem jego Panią i Władca. Katem i Ofiarą.

Świat zewnętrzny bywa nieprzewidywalny, obcy więc nie wychylam nosa ze swojego.
Otula mnie ciepłem(tym iluzorycznym) kocem i co z tego, że jest mi słabo, zimno, niedobrze.
Co z tego że kręci się w głowie, że moje włosy wypadają, cera zrobiła się śniada.
Co z tego że boli mnie żołądek, całe ciało, że nie mogę spać, a w dzień trudno się skoncentrować na najdrobniejszej rzeczy.
Przecież tego chciałam. Przecież poprzez niejedzenie zdobywam to o czego pragnęłam(wydawać by się mogło)
Moje ciało...w końcu z zadowoleniem na nie zerkam, choć ono jest i tak jeszcze skupiskiem nienawiści do siebie samej. I proszę zobaczyć jak łatwo mogę siebie ranić, jak łatwo wyładowywać na sobie całą złość dotyczącą życia. Wystarczy nie zjeść śniadania, obiadu i kolacji.
Najtrudniejsze są pierwsze 3 dni głodu, potem jakoś idzie. Można zapijać ssanie żołądka herbatą. Byle bez cukru. I nagle zmieniają się preferencje smakowe...tabele kalorii wkuwane niczym tabliczka mnożenia.
Zero cukru, zero tłuszczu, zero węglowodanów.
Jadłam powietrze nie raz.

I trudno przerwać tą chorą samonakręcającą się spirale anorektycznej otchłani.
Czułam, że nie chce już w tym tkwić, że chce znowu poczuć się wolna.
Ale już nie umiałam, mój stosunek do jedzenia został tak ogromnie spaczony, obraz własnego ciała zaburzony do granic możliwości.
W mojej krwi płyną już tylko anorektyczny jad .Z 56 kg w rok zjechałam do 38.
Nie jadłam nic,  piłam tylko kawę.

Nikłam dalej...

I chyba właśnie o to chodzi...żeby zniknąć.
Zgodzę się ze stwierdzeniem że anoreksja to śmierć na raty, powolne samobójstwo z tymże anorektyczka umiera każdego dnia.


I chudłam dalej. W 2010 ważyłam już tylko 27kg. Bmi 10.37 wg lekarzy predysponowało mnie do śmierci, nawet dawali mi miesiąc życia a mój organizm jednak żył, pomimo że dusza była w agonii.
Jednakże nigdy nie zemdlałam, wyniki badań zawsze były okej.
Szczęście? Nie sądzę bo dzięki temu tylko  podbudowywałam swoją chorobę, bo ta szeptała, że jestem w końcu w czymś najlepsza.

Wiedziałam, że mam jedynie dwa wyjścia.Wiedziałam też dokąd prowadzi ówcześnie obrana droga.A zawsze czułam, że jest we mnie taka cząstka która to chce żyć.
I pozwoliłam jej wtedy wyfrunąć z ciasnej klatki schowanej gdzieś na strychu umysłu.
Była pięknym motylem,  który pokolorował mój świat.
Zapragnęłam walczyć, próbować

Początki zdrowienia były bardzo trudne - każdy krok w przód powodował dwa w tył.
Nie umiejętność jedzenia, radzenia sobie z życiem, nie mogąc uciec do świata głodu.
Jeden czekoladowy cukierek dzielony na trzy.
I tak każdego dnia. Upadając tylko po to by rankiem mimo braku sił próbować.
Skamieniałe ciało powoli ożywało..

Wraz z pojawienie się składników odżywczych na talerzy wygłodniałe ciało rosło.
Nie czując jeszcze głodu, bez niczyjej pomocy(na terapie wciąż byłam 'za mała"),walczyłam z wewnętrznym przekonaniem, że dodatkowe kilogramy zniszczą moją wyjątkowość i cały świat.
Bo jeśli przez ponad 8 lat żyjemy tylko w oparciu o chorobę i leczenie to trudno to wszystko porzucić, zwłaszcza jeśli pomimo bólu niesie to też za sobą bezcenne poczucie kontroli i bezpieczeństwa.
Nie mając czym zapełnić pustych przestrzeni siebie samej, nie potrafiąc ukierunkować swego wzroku w żadną sensowną stronę.
Przegrywałam.
Jedząc ale bojąc się przytyć, zdrowiejąc mentalnie będąc przykutym do 35 kilogramowego ciała.
To zbyt męczące dialog dwóch sprzecznych planet zamieszkującym moje wnętrze.
Było trzeba wybrać jedną z nich i na stałe się na niej osiedlić.

Zaryzykowałam.

Wybrałam grubszą wersję siebie.
Nie mogąc już przemawiać językiem głodnych symboli, z żalem początkowo zerkałam na ostatnie wystające kości.
Myśląc, że gubię tym samym swą wyjątkowość, swoją wartość i bycie w czymś najlepszą, Niepewnie wzięłam do ręki pióro, by móc zacząć pisać historię własnego życia.
Bałam się przytyć, bo myślałam że bez choroby będę wyłącznie białą kartką papieru i zniknę gdzieś w tłumie...
I tak zapisawszy pierwsze słowa, przez jakiś czas bałam się je przeczytać na głos. Bo przecież wydarzyć się mogło wtedy wszystko, nie miałam już w sobie kontroli nad tym co dzieje się wokół.
Aż w końcu nadszedł ten dzień, kiedy to zrobiłam.
Nie żałuję.
Nie boje się próbować, już wiem, że nic nie mogę stracić, mogę jedynie zyskać.
I tak oto zyskałam nową siebie.

Moje ciało w tym wszystkim?

Rzeźba,  którą przyszło mi tworzyć na nowo.
Byłam zgliszczem pełnym kurzu i gruzu. Nie mogąc budować bez uprzedniego pozbycia się wszelkich zalegających elementów .Zaczynając od zera teraz odczuwam siebie jako piękny kwitnący ogród.
Ze wszystkimi mankamentami bo czy ideał istnieje? wątpię.

20 kilogram w górę i teraz wiem, że czasem więcej znaczy piękniej.
Że nieważne ile waży moje ciało, ważne, że jestem zdrowa, że akceptuje siebie.

Rozluźnić anorektyczny gorset.
Najpiękniejszy prezent jakim mogłam siebie obdarować.