czwartek, 2 października 2014

lustro.

*znalezione w internecie



Szaromglisty poranek.

Zaspanym krokiem maszerujesz w kierunku łazienki. Mimochodem dostrzegasz pierwsze cienie siebie w lustrach, które mijasz po drodze.

Woda, najpierw zimna, potem już przyjemnie ciepła. Nabierając ją w dłonie, opłukując twarz czujesz jak się przebudzasz. Jak wraca do Ciebie życie, które to odeszło zeszłej nocy, zaprowadzając Cie w lekkie obłoki snu. Teraz sen przerywa się, spadasz, osiadając w rzeczywistości.

Kolejne lustro, Teraz już obraz twego ciała staje się coraz wyraźniejszy, przymykasz powieki i zaczynasz lepiej reagować na sztuczne światło łazienkowej żarówki.
Kontury w szklanej tafli stają się coraz ostrzejsze, nabierają rumieńców i krągłości.

Zatrzymujesz się, Nieruchomiejesz. Tkwisz w tymże pejzażu, wpatrzony nieprzytomnie w odbicie osoby.
Znajomej ale równocześnie obcej.

Dotykasz niepewnie, z drżącą dłonią policzków. Potem jeszcze bardziej niepewnie przenosisz rękę na obojczyki, Mocno przyciskasz dłoń co ciała.
W głowie odtwarzasz zarys sylwetki sprzed paru lat. Wytężając teraz umysł pragniesz przypomnieć sobie czy warstwa skóry w okolicach żeber była tak samo gruba.
Poruszając szybko palcami liczysz..Góra, dól.....i teraz wiesz już, że kiedyś było to prostsze.

Czując duże skołowanie, obejmujesz najtrudniejszą cześć swego ciała.
I czując wewnętrzne łzy, obejmujesz się jeszcze mocnej, zaciskasz dłonie, wypełnione czymś, co kiedyś przyprawiłoby Cię o mdłości.
Masz dziś brzuch. To nie jest już tylko skóra naciągnięta pomiędzy biodrami. Pusta przestrzeń nienawiści. Dziś wypełniony jest życiem.
Czasem przecież dotykając go mocniej możesz poczuć jak pracuje Twój żołądek, jelita.



Chłód kafelek, na których stoisz gołymi stopami zaczyna doskwierać. Chciałbyś ruszyć się, wyjść do ciepłego dywanu ale coś każe Ci pozostać w nieruchomej pozie.
Pozostać i wpatrywać się w ten dziwny twór. Twór, który wyrzeźbiłeś Ty sam. Proces tworzenia trwał parę dobrych lat. I gdyby przyglądnąć się uważniej, wgłębić w najdrobniejszą strukturę ciała, to pełne one jest niedoskonałości, zarysowań i zadrapań.

Rozmyślając o tym zaczynasz czuć jak paznokciami rozdrapałeś udo. Nieprzyjemne pieczenie sprawia że powracasz to oględzin siebie. Dwoma rękoma próbujesz opleść poranione udo.
W tym samym co zawsze momencie. Dzięki swej perfekcji wiesz, gdzie mierzyć.
Napotykasz na przeszkody. Twoje kciuki nie spotkają się już w anorektycznym pocałunku. Już nie dane jest im spotkać się razem. Nie obejmiesz już swoich ud.

Czujesz podenerwowanie. Czujesz jak kropelki słonego potu okraszają Twój kark.
Coraz mocniej chcesz wyrwać się z tego poranka. Zapaść z powrotem w sen. Obudzić się na nowo.

Ale sztuka, w której grasz pierwszą rolę przewidziała inny scenariusz.
I zaczynasz pojmować, że będąc bohaterem tejże inscenizacji czeka Cię jeszcze parę zwrotów akcji.

Przestraszony wzrok szuka w odbiciu jakieś bezpiecznego azylu.
Ale jedyne co możesz dostrzec w ów chwili to zabłocone, poszarpane cząstki. Detale, które burzą Twój światopogląd lepiej aniżeli najpotężniejszy buldożer. Burząc sprowadzają Twoje poczucie wartości daleko poniżej zera.
Próbując się bronić, uchylić przed tymi nagłymi ciosami, chcesz wyprzedzić demoniczny umysł. Próbujesz sięgnąć ponad te drobinki, uchwycić całość. Może ona widziana Twoim oczami uratuje.

Zamykasz oczy, robisz głęboki wdech.
Otwierasz je, po czym widzisz. Widzisz siebie jako całość. Zbiór tkanek, mięśni, kości.
Sylwetka. Zawsze krucha, filigranowa. Kieszonkowa niemal.
Teraz daleka od sylwetki małej dziewczynki, którą tak usilnie próbowałeś wyryć permanentnie na sobie.
Dziś widzisz siebie naprawdę, Iluzja, gra świateł, która zmieniała percepcję obumarła.
Krzywe zwierciadło duszy rozbiło się. Nie ma go.
Co jest?
Kogo widzisz patrząc teraz w łazienkowe lustro?

K o b i e t ę.

Organoleptyczne krążąc po swych krągłościach  nie umiesz zaprzeczyć. Dowody są zbyt dosadne by karmić się kłamstwami.

Twoje ciało nie jest już demonstracją słabości i nieporadności. Wystające kości nie symbolizują już żadnych ukrytych znaczeń.

Patrząc z boku wiesz, że dostrzec można w Tobie siłę. Siłę i Odwagę.
Wiedząc to jednocześnie widzisz zbieraninę brzydoty strojącą się w rozpacz przed lustrem.

Dwoistość wypełnia Twoje wnętrze tak samo jak para wodna malutką łazienkę.

Pora zrobić przeciąg.
Emocjonalny.

Pochylasz lekko twarz, ręką dotykasz metaliczną klamkę. Otwierasz drzwi.

Kurtyna opada.

Wychodzisz, uśmiechasz się.
Poza ramami łazienki przecież jesteś piękny.




5 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że nauczę się na to patrzeć z tej perspektywy. Że kości nie są siłą, lecz słabością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo za ten wpis. Ten etap chyba spotyka każdą z nas. Ale nie ma wyjścia -trzeba uśmiechnąć się i wyjść z łazienki. Choć boli jak cholera..

    OdpowiedzUsuń
  3. To co napisałaś... To jest niesamowite, bo od pewnego czasu.. Tzn od momentu kiedy zaczęłam tyć czuje się tak samo. Codzienna walka ze sobą i nauka patrzenia na siebie.. Nowej siebie. Dziękuję Ci za to co napisałaś. Bardzo mi to pomogło :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak... ;(
    Każdy ma własne miejsce, w którym widzi dwoistość siebie. Miejsce, gdzie przeszłość i teraźniejszość nachodzą na siebie przenikając wspomnienia, spojrzenia, światopogląd. Miejsce, gdzie największe osiągnięcie jednoczy się z życiową porażką. Jest pełne ran które się nie goją i blizn, które już zawsze pozostaną piętnem dawnych ideałów, perfekcji...
    Coraz częściej odwiedzam to miejsce...

    M./nerd

    OdpowiedzUsuń