sobota, 8 listopada 2014

50 dekagramów więcej.....








Pobudka.


Nie potrzebujesz budzika by każdego dnia zaczynać swój żywot o tej samej porze.
Każdego dnia budząca świadomość doskonale wie, która jest godzina. Moment, w którym dopiero co kończy się noc, a dzień powoli otwiera swe powieki.
Szarość za oknem wypełnia także Twój pokój. Cisza. Domownicy jeszcze sobie śnią. W kuchni nie czuć jeszcze zapachu parzonej kawy. Ale Ty wiesz, że trzeba wstać. I pomimo tego, że zanim otworzyłaś oczy, wypełniły się one szklanymi łzami to wiesz, że pora na codzienny ceremoniał.

Odkrywasz swoje nagie ciało. Czując chłód nocy pośpiesznie maszerujesz do miejsca w pokoju gdzie mistycyzm łączy się nienawiścią. Miejsca gdzie spoczywa najważniejsza rzecz dla ciebie.
Wyznacznik Twojego jestestwa. Szklana, niepozorna płaska rzecz.
Większość ludzi trzyma ją w łazience lub kurzy się u nich pod łóżkiem. U Ciebie zawsze w pokoju, by w ukryciu móc z niej skorzystać. By przypadkiem nikt nie popsuł, nie przestawił.

I teraz, jak każdego ranka odprawiasz swój rytuał.

Głęboki wdech - lewa noga na zimną taflę wagi.Wydech - i prawa noga wędruje obok.
Zamykasz oczy, zaciskasz pięści. Kilka sekund zanim rosnące cyfry zatrzymają się.
Dobrze wiesz, że te cyfry nie powinny tyle znaczyć, że to tylko puste liczby nie świadczące o Tobie. Że w przyrodzie tak bywa, że jest zmienna i że nic się nie dzieje gdy jedno dnia jest więcej.
Dobrze to wiesz, ale dobrze wiesz także, że twoje uczucia mówią inaczej.

50 dekagramów więcej. Niedowierzająco próbujesz raz jeszcze.
50 dekagramów więcej. Czujesz nagłe uczucie w brzuchu. Raz jeszcze stajesz na wagę
50 dekagramów więcej. Przeczesujesz  w pamięci wczorajszy dzień, każdy kęs jedzenia, każdy łyk wody.
Za dużo. Za dużo tego było. Wyrzuty sumienia powodujące drgawki. Konwulsje ciała.

Nadszarpnięta psychika.

I już wiesz jaką minę wymalował dzisiejszy poranek. Ze smutkiem Ci do twarzy - myślisz, tyle razy jego odcienie zakrywały Twą twarz.
Ubierasz się, Rozciągnięty t-shirt zakrywający balon, który inni zwą brzuchem, czarne, mocno przylegające to wychudzonych nóg leginsy, ciepły sweter. Przecież jest już tak zimno. Czasem zastanawiasz się, czy to ty sama nie jesteś już soplem lodu.

Lekki makijaż- kamuflaż nieprzespanej nocy.  Jednym zwinnym ruchem zakrywasz sprytnie cienie pod oczami, Niech inni żyją iluzją, że sobie radzisz.

Jesteś już dużą dziewczynka przecież.

Schodzisz do kuchni. Gwar domowników.
Podchodzisz do lodówki, otwierasz ją, nieprzytomnie patrzysz na zawartość i zamykasz.
I pomimo że każda cząstka ciała woła "jeść' to wiesz, że nie wolno Tobie,

50 dekagramów więcej.....

Patrząc na Mamę, która obficie smaruje sobie kromkę białego pieczywa dżemem truskawkowym masz ochotę wybiec na zewnątrz, wybiec na śnieg, położyć się tam i czekać aż zamarzniesz.

Albo na to, aż ktoś Cię przytuli.

Nie chcesz już czuć tego, chciałabyś otulić się zapachem ciepłego mleka i miodu. I poczuć jak wypełnia Cię pożywienie.

Życie, Energia.
Ale to jeszcze nie teraz. Kiedyś przyjdzie takie jutro kiedy to będzie możliwe myślisz.
Bierzesz do ręki duży kubek wypełniony czarną kawą. Słodką od słodzika, Cukier to śmierć.
Nawał subiektywnych i ambiwalentnych uczuć czyni Cię wysoce drażliwą, tak więc trzaskasz drzwiami. Wracasz do swego pokoju. Azylu i wiezienia zarazem. Celebrujesz każdy łyk kawy. Do dna kubka. Całą esencję.

Tylko tyle. Musi to starczyć. Na długo.

Twoje myśli się kłębią, zagęszczają niczym chmury obfitujące w gradowy deszcz. Czujesz jak duszna aura zawisła nad Tobą, Jak przez pory skóry przenika. Dotykasz swojej ręki. Czujesz obrzydzenie. Czujesz jak obrosła ona tłuszczem. Jak ten jad oplótł kości, niczym trujący bluszcz. Zakrywasz rękę rękawem swetra.
Chciałabyś  z powrotem wrócić do łóżka, okryć się kocem. Świat z jego perspektywy wygląda tak cieplej jakoś.

Przeczekać kolejny dzień.

Zerkasz na zegar, Tyka, ale masz wrażenie że jego wskazówki zamiast przyspieszać, zwolniły swój rytm. Czas się wlecze, ciągnąc Twoje ciało po zimnej osi czasu. Jeszcze tyle godzin do wieczora.

Jeszcze tyle godzin do kolacji.

Kiedy pierwsza fala nienawiści i złości wywołania porannymi ekscesami mija, uspokajasz się.
I nic, że to tylko powierzchowny spokój, że wewnątrz Ciebie trwa wieczny sztorm. Nakładasz buty, czapkę - jaka szkoda, że to nie czapka niewidka, mówisz.

Wychodzisz.

Świat.

Jakże nieprzewidywalny i drapieżny bywa poza ścinami Twego pokoju. Ileż w nim barw, emocji i ludzi.

Ludzi. Boisz się ich.
Czujesz na sobie ich wzrok. Pełen sztucznego współczucia, litości i niezrozumienia, Tego ostatniego najwięcej. Czasem patrzą na Ciebie jak na przybysza z innej planety, jak na mieszkankę białego pokoju bez klamek. Ich wzrok potęguje uczucie nienawiści, którego i tak dużo u Ciebie. Kiedy tak patrzą, kiedy tak szepczą głośno masz ochotę zadławić się sobą.

Wyrzygać z siebie całe życie. Nie istnieć.
Oni nie wiedząc o Tobie nic, w cudowny sposób piszą scenariusz Twego życia. Miliony scenariuszy, miliony ocząt wbitych w Twoje nogi.
Ale przecież dziewczyna X siedząca obok w tramwaju ma szczuplejsze nogi, więc o co im chodzi?

13.00.
Pora obiadowa.
Ale nie, nie dla Ciebie. Obiad? To zbytnia ekstrawagancja i głupi kaprys. Ty poradzisz sobie bez niego. Jesteś silna a twoje ciało ma tak dużo zapasów tłuszczu jeszcze.

50 dekagramów więcej.
Im mocniej o tym myślisz, tym mocniej ściskasz w ręku drugi kubek kawy. Każdy łyk niczym pożywny kęs jedzenia. Sięgasz pamięcią ku smakom dzieciństwa. Wytężasz umysł, bo już nie pamiętasz jak smakuje bułka z masłem.

Pierwszy ścisk żołądka.

Na palcach lewej ręki przeliczasz pospiesznie ile jeszcze zostało godzin. Ile jeszcze pustych minut minie zanim włożysz coś do buzi.

Drugi ścisk żołądka.

Ale przecież poczucie głodu to oznaka Twojej siły. Inni jedzą, nie umieją się opanować, zapanować nad tym. Są słabi. Przynajmniej próbujesz w to uparcie wierzyć.
To nic że siła, którą teraz czujesz jest utkana z ogromnej słabości, że tylko udawając że istnieje, jesteś w stanie zachować się przy życiu.

Wracasz do domu.

Czujesz dziwny zawrót głowy, ból zaczyna coraz bardziej doskwierać.
Czujesz jak drżysz,  jak drżą ci ręce.
Czujesz jak pusty żołądek zaczyna pulsować, jak zanosi Ci się na mdłości.
Czujesz suchość w gardle.
Czujesz nierówny rytm Twego serca, czujesz jak łapczywie chwyta każdy kęs powietrza.

Czujesz głód.
Jak każdego dnia. I czujesz także te 50 dekagramów więcej.

Przekręcasz zamek w drzwiach, chowasz się w swym pokoju. Rozbierasz się i kierujesz się w kierunku dobrze wam znanym- ku wadze.

Lewa noga na szklaną taflę, prawa obok niej. Wciągasz powietrze, byle tylko wynik był mniejszy

50 dekagramów więcej....

Kolejny ruch to Twoje paznokcie wbite w uda. Niemy krzyk rozpaczy. Głębiej zatapiasz palce w tłuszcz na udach. Szkoda, że warstwa nie akceptacji jest tak gruba, że nie możesz przebić się do siebie, do wnętrza.

Rozdrapać siebie.
Zadać jak najwięcej bólu tej żałosnej istocie odzianej w tak odrażającą powłokę cielesną.

18.00

Na dworze zmrok. Dzień powoli zaczyna się chować, ustępując miejsca nocy.
Noce.
Obfite w koszmary lub pełne bólu. Tego fizycznego bólu ciała.
Gdy zapada noc leżysz na wznak czekając na poranek. Wtedy wydaje się on być zbawicielem ratującym przed demonami, jednakże w świetle dnia wiesz, że to także oprawca, skazujący na powolne tortury głodowe.

W żadnym momencie doby nie zaznajesz spokoju. Zawsze czujesz JĄ.

Nigdy nie opuszcza Cię.

Wracając do godziny którą wybija zegar wiesz, że przyszedł już czas. Czas nakarmić swoje ciało. Choć może bardziej karmisz swój umysł?

Herbata

A na talerzu pomidor pokrojony na małe kawałki.
Oczywiście chciałabyś wziąć do tego dwie kromki chleba, ser żółty i coś jeszcze. Najlepiej wszystko. Cokolwiek. Byle poczuć,że zjadłaś.

Ale nie, nie można Tobie.

50dekagramów więcej....

Zamykasz po raz enty drzwi od swojego pokoju. W ciszy i samotności jesz. Powoli. Powoli, bardzo powoli gryziesz, przełykasz. By starczyło na jak najdłużej.
Gdy to nie wystarcza łapczywie chwytasz za kubek z herbatą. Ciepła ciecz na chwilę wypełnia żołądek. Czujesz się pełna. Na te marne parę chwil, ale czujesz to.
Sprawia to, że w tym momencie jesteś szczęśliwa. I to nic, że zaraz zanim pójdziesz spać staniesz na wagę. I że wynik który ukaże nie pozwoli zasnąć. Który jak zawsze wywoła spustoszenie w Twoim niewielkim ciele.

To nic.

Przywykłaś już, prawda? Ile to trwa?
8 lat? 9 lat? A może wieczność?





















4 komentarze:

  1. Coś się dzieje Ania? Znowu coś jest nie tak???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie. To tylko retrospekcje.
      Ostatnio, nie wiedząc czemu "ćwiczę" pisanie dłuższych tekstów.

      To już było. A ubieranie tych wspomnień w słowa coś daje.

      Usuń
  2. I dlatego już na nią nie staję. Zbyt słaba jestem, by to akceptować.
    Ale wystarczająco silna, żeby nie próbować niszczyć.

    Pięknie piszesz, pozwalasz mi tymi słowami na przemyślenia, oswojenie się z tym, co było.

    :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Niby minęło już 6 lat jak kopnęłam ją w dupę a nadal ta płaska szklana rzecz jest dla mnie największym wrogiem i wyznacznikiem samopoczucia. Też staram się ją omijać szerokim łukiem...

    OdpowiedzUsuń